Autor Wątek: 26/07/2013 Pechowa sesja Szalenców  (Przeczytany 54 razy)

berniak

  • czytacze
  • Full Member
  • *
  • Wiadomości: 136
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
26/07/2013 Pechowa sesja Szalenców
« dnia: Lipiec 27, 2013, 02:35:08 pm »
Snu, który miałem tej nocy na pewno nie zechciałym zachować. Morloki oblepiły mnie ciasno jak kokon z miodu, a gdzieś pod nami maszerowały szwadrony Smokobójców. Oczywiście, gdy tylko się obudziłem, musiałem popędzić do kotliny, którą widzieliśmy poprzedniej nocy. Wszystko, co dojrzałem w ciemności było tam nadal, choć pożywienie stało się karmą dla jakiś okropnych, purpurowych ptaszysk. Nie namyślając się wiele, pozbierałem jednak moje tobołki, zebrałem nieco pysznego, białego jedzenia i cuchnącą morlokiem włócznię, którą stwory musiały pozostawić na stole. Wyglądała przedziwnie: ażurowa i krucha, wykonana z kości. Nie wiedziałem po co ją zostawiły, ale stwierdziłem, że nie powinienem się z nią rozstawać. Nawet Luce nie miałem chęci dać jej podtrzymać, więc ją... polizał. Uh.
Nim jednak moi towarzysze się zjawili, za moimi plecami pojawił się ten ohydny wilczy dzieciak. Na szczęście, pojawienie się Heleny, Reinara i Luci wygoniło go za drzewa. Skorzystałem z okazji i zostawiłem z piasku przy przysypanym tunelu znak, by podziękować Morlokom za pomoc. Nie rozumim, czemu to robią, ale... jestem wdzięczny. Zrobię w końcu wszystko, by dopiąć mojego celu.

Ruszyliśmy za kulą w kierunku Ikarii i wszystko przebiegało normalnie do czasu, aż między Reinarem i Lucą przeleciała włócznia. Szybko okazało się, że zabłąkany Pikt rzucił ją w nich kierowany halucynacją. W ramach przeprosin, zabrał nas na zjazd swoich ludzi. Wyglądają bardzo dziwnie, wymalowani w kolorowe wzory, ale ponieważ łączy nasze ludy zamiłowanie do polowań, szybko znalazłem z nimi wspólny język. Luca tymczasem nawet tutaj znalazł sobie zainteresowaną kobietę. Cóż, tanelfy...

Wszystko było dobrze, do czasu gdy nasi gospodarze opowiedzieli o polowaniu w błękicie, na które zamierzają się udać. Oczywiście, zarówno Hellena, jak i Luca, uznali, że powinni zostać pierwszymi nie-piktami od lat, którzy się na takowe wybiorą. Mam za swoje za podróżowanie z dwoma istotami, w których naturze leży egoistyczna żądza chwały. Tanelfów już trochę znałem, ale po Hellenie nie spodziewałem się zboczenia z obranego kursu dla zabicia czających się w innym świecie bestii. Już zaczynam rozumieć, że nigdy nie wiadomo, na co się zdecyduje, bo wygląda na to, że jej poczucie honoru i misji jest bardzo elastyczne. Chciałem się wycofać, ale gdy piktowie zaczęli obrażać moją rasę, nie miałem wyjścia i musiałem się przyłączyć. Wybraliśmy (z wyjątkiem Helleny) broń zdatną do użytku w Błękicie i razem z szóstką Piktów udaliśmy się w górę. Było to bardzo nieprzyjemne przeżycie, szczególnie, że ostatnim, co widziałem na ziemi był las morloczych rąk, chcących zatrzymać mnie na czerwonej ziemi. Tym razem chętnie bym za nie złapał.

Wylądowaliśmy w pobliżu lasu, gdzie od razu zaatakowała nas zamieć śnieżna, w której czaił się błękitowy potwór polujący na pierworodnych. Oczywiście, mimo że kazano nam uciekać w takim wypadku, Luca i Hellena rzucili się do walki. Otaczają mnie sami idioci! W pierwszym odruchu chciałem zwiewać, ale gdy zobaczyłem, że sobie nie radzą, musiałem zadziałać. Nie zostawia się w kopalni współtowarzyszy pracy, a głęboko wierzę, że dotyczy to i pustyni, a nawet innych sytuacji. W połowie drogi do bestii, zorientowałem się, że trzymam włócznię. Nie mam pojęcia, skąd się wzięła, ale z całej siły wbiłem ją bestii w kark, a gdy to nie pomogło, zacząłem tłuc ją po głowie. Spletliśmy się z potworem w trójkę i udało się ją pokonać, ale gdy było po wszystkim, okazało się, że Hellena jest ranna, a w ciele Luci zieje czarna dziura! Dlaczego się to przytrafia właśnie mnie? Zorientowałem się, że Hellena wyrwała z ciała zwierza złotą kulę żółto-zielonego światła i, panicznie myśląc, jak zaczepić duszę Luci do jego ciała, uznałem, że jedynym wyjściem jest włożenie w jego ciała promienia życia tej bestii. Hellena, oczywiście, musiała rozważyć wszystkie opcje, mimo że nie mieliśmy na to zupełnie czasu. Wszystko muszę robić sam! Niewiele myśląc, wyrwałem jej kulę i wcisnąłem ją w ciało Luci, który natychmiast powrócił do świata żywych. Co prawda, początkowo nie wyglądał najlepiej, ale z czasem nabrał kolorów i mimo narzekań Helleny, przekonałem się, że mój instynkt się nie mylił.

Niestety, zaraz potem z gąszczu wybiegł zakrwawiony Reiner, który oznajmił, że jeszcze dwie bestie zaatakowały ich, co jest problemem, bo ja wiem, że cielsko tej, z którą walczyliśmy my uciekło. Ponieważ nie wiedzieliśmy jak wrócić, zaczęliśmy się kłócić, a Hellena uparła się, że weszliśmy tu przez jezioro, więc przewiesiła sobie biednego, zmarnowanego Lucę przez ramię i zaczęła go wciągać pod wodę! Rozumiem, że ona spadła tu głową na twardy grunt, ale nie mogłem pozwolić, by zabiła jeszcze kogoś. Na szczęście, udało mi się zapobiec tragedii i postanowiliśmy poczekać na pomoc Piktów.

Nagle, z lasu zaczęli wychodzić przedziwni żołnierze, a na horyzoncie zamajaczyły olbrzymie, podniebne statki. Na księżyc, to zbyt szalone, by było prawdziwe! Na szczęście, panika okazała się niepotrzebna. Byli to rycerze nocy, więc zabijanie nas nie leżało w ich intencjach. Oczywiście, nie chcieli nam też pomóc, ale udało się to wytargować w zamian za pojedynek pomiędzy Helleną, a jednym z rycerzy. Oczywiście, moi towarzysze po prostu musieli zacząć opowiadać o szukaniu smoka i nagle, układ przestał się naszym "dobroczyńcom" podobać. Byliśmy już na ich statku, więc nie bardzo można było coś zrobić, ale zaczęli renegocjować naszą umowę. I to mają być rycerze? Ostatecznie, w przypadku przegranej Helleny, cała nasza czwórka miała wrócić do Błękitu, a w przypadku jej wygranej, rycerz Gabor z Lasu Drugiego Księżyca miał razem ze swoim oddziałem pomóc nam bronić smoka. Zostawili nas samych, ale nagle, znikąd pojawiła się kobieta w woalu, która, nie wiedzieć czemu, chciała włóczni, która pojawiła się w moich rękach w błękicie. Oczywiście, nie zgodziłem się, bo kto wie, czego ta potwora chce?

Warunki umowy znów zostały nagięte i okazało się, że za naszą podróż, ktoś (czyli Helena) musi zapłacić długością swojego życia, a jakby to było mało, wbrew umowie, pojawiliśmy się nie tylko nie tam, skąd wyruszyliśmy, ale i (jak się okazało potem), aż 2 dni później. Osobiście, uważam, że powinniśmy uznać tę całą umowę za niebyłą, bo czemu tylko my mielibyśmy trzymać się pierwotnie ustalonych zasad? Jakby nie było dość paskudnie, byliśmy zupełnie nadzy, a panował dzień!

Drogą przytoczył się tymczasem korowód zmierzający na jakiś festiwal. Dobry ludzie postanowili nam pomóc i obdarowali okryciami. W zamian za pomoc w uzdrowieniu rannych, mieli nam zapłacić, więc ostatecznie postanowiliśmy razem z nimi pojechać do położonej godzinę drogi stąd osady, gdzie moglibyśmy kupić wierzchowce. Ja co prawda chciałem od razu się wracać po nasz dobytek, ale zostałem przekonany (jak się okazało - na szczęście).

Mnie i Luce udało się pomóc tylko jednemu z trzech rannych nieszczęśników, ale na szczęście był bogaty, więc w nagrodę dostaliśmy czaszkę-pozytywkę, która ponoć była wiele warta. Hellena tymczasem, swoją magiczną pieśnią wskrzesiła rycerza poległego w walce z pomiotem. Twierdził on, że tworzy łańcuch z dłoni, ale nie wydawał się zbyt zorganizowany. Zaczynam mieć wrażenie, że brak praktycznego myślenia jest domeną rycerzy.

Gdy widzieliśmy już z drogi wybudowaną na stromym urwisku wioskę, jej mieszkańcy zaczęli w panice uciekać... w naszą stronę. Okazało się, że zbliża się ponoć elfshan, który ściga istotę uciekającą z jego ogrodu. Pięknie. Wytatuowany tanelf i ja nie jesteśmy typowymi okazami, więc ogarniała mnie coraz większa panika. Na szczęście, jakiś starzec z żoną postanowili nam pomóc i wziąć nas na wóz. I gdy już myśleliśmy, że zaczniemy się bezpiecznie oddalać, starzec wyjawił coś, co zmroziło mi serce. Było on przekonany, że uciekłem z ogrodów razem z kobietą, którą widzieli, bo była ona podobna do mnie.  Na samą myśl, że jest tam gdzieś elfka księżycowa: sama, tak daleko od domu, zrozumiałem, że muszę działać. Nie myśląc wiele, rzuciłem się w kierunku osady, chcąc zabrać ją z nami.

Po drodze napotkałem na krasnoluda, który wskazał mu drogę do przystani. Już z góry widziałem, że jej piękne, białe ciało leży nieruchomo. Było w niej coś dziwnego, ale byłem pewien, że jest elfką księżycową, więc musiałem jej pomóc. Problemem była woda: ciężka, rwąca i przerażająca. Nie miałem zielonego pojęcia, co z tym zrobić. Była tak daleko...
Z desperacji, spróbowałem stworzyć pomost między nami, ale nie wyszło tak, jakbym chciał. Na szczęście, moi towarzysze przybyli z pomocą. Luca spróbował przelecieć z liną na drugi brzeg, ale był ciężko ranny i zemdlał, gdy tylko się tam dostał. Cóż za morlocza sytuacja! Hellena bywa czasem szalona, ale nie da się jej odmówić poświęcenia dla sprawy. Spróbowała wejść w rzekę, chcąc przejść po jej dnie, ale chyba coś poszło nie tak, bo oto nagle koryto rzeki zawyło a woda w oddali gwałtownie się wypiętrzyła. Byłem rozdarty między chęcią ucieczki, a pomocy towarzyszom. Nie mógłbym nic zrobić dla Helleny, ale postanowiłem przywiązać linę do metalowego uchwytu. Niestety, nie byłem dość szybki. Woda pochłonęła nas i porwała ze swym nurtem, niosąc na swym grzbiecie ogromną galerę. Tyle tylko zapamiętałem, nim stała się ciemność.

Przebudziliśmy się na nieznanej plaży. Nie wiem, gdzie jestem, ani jak daleko zniosła nas rzeka. Moje ciało jest, co prawda, całe, ale jestem zupełnie nagi, a w dodatku straciłem moje sny! Nie mam pojęcia co teraz zrobię, ale nie mogę już naprawdę umrzeć poza domem! Gdybym tylko mógł dostać się do drugiej porcji w tobołkach przy Cyanie, ale nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest. Moja nadzieja w tym, że będzie dość inteligentny, by podążyć za Kiwą, którą wezwała wcześniej Hellena. Moi towarzysze mieli jeszcze mniej szczęścia niż ja: Luca ma złamaną rękę, a Reiner obie nogi. Hellena jest jeszcze ciężej ranna, a kobieta, dla której tyle ryzykowaliśmy ledwo dyszy. Na szczęście, okazało się, że żyje, ale nim mogłem dokładniej ocenić jej stan, Hellena postanowiła wyżyć swoją frustrację na mnie. Rozumiem, może nawet mi się należało, ale czy wcześniej oni mnie nie wciągnęli w coś podobnego? Podróżowanie z członkami innych ras bywa naprawdę frustrujące. Jestem pewien, że na moim miejscu zrobiliby dokładnie to samo dla swojego krajana.
Hellena na szczęście mogła pomóc tajemniczej nieznajomej, która nadal nie odzyskała przytomności. Ponieważ jako jedyny byłem zdolny do działania, ruszyłem w kierunku rozbitej w pobliżu galery, w nadziei, że znajdę tam żywność, ubrania i coś, co pomoże nam się pozbierać do kupy.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 27, 2013, 05:53:37 pm wysłana przez Bollomaster »

Bollomaster

  • Global Moderator
  • Hero Member
  • *****
  • Wiadomości: 4175
  • Aurë entuluva!
    • Zobacz profil
    • Email
    • Prywatna wiadomość (Offline)
Odp: 26/07/2013 Pechowa sesja Szalenców
« Odpowiedź #1 dnia: Lipiec 29, 2013, 04:20:48 pm »
Właśnie mnie uderzyło, że sekwencja wydarzeń z Xanderem - Lucą - Helleną (kiedy ratowaliście elfkę) wyszła bardzo fajnie, Rycerz wszedł do akcji dopiero kiedy wszystkie inne środki zawiodły i chociaż Hellena mogła sama jedna wyprostować całą sytuację, mogła też ją jeszcze bardziej zapętlić (co jak widać się stało  ;D)

yish

  • czytacze
  • Sr. Member
  • *
  • Wiadomości: 315
    • Zobacz profil
    • Prywatna wiadomość (Online)
Odp: 26/07/2013 Pechowa sesja Szalenców
« Odpowiedź #2 dnia: Sierpień 12, 2013, 10:47:12 pm »
7 luty 796

Xander ma jakieś koszmary w nocy  mamrocze coś przez sen o Morlokach i wojskach krasnoludzkich idących na południe. Bractwo Bez Chwały, zabójcy smoków, można się w sumie spodziewać, że się pokażą kiedy wieść o smoku się rozniesie. Rano księżycowy znika gdzieś w lesie. Kiedy nie ma go dłużej niż wynikałoby to z potrzeb fizjologicznych wszyscy wybieramy się, żeby go odszukać i znajdujemy go przy ołtarzu w kotlinie.

I całe szczęście, bo kiedy się tam zjawiamy stał plecami do skradającego się wilczego dziecka. W kotlinie na środku był ołtarz zastawiony jedzeniem, które teraz dziobią fioletowe ptaki. Dookoła dostrzegam nasze rzeczy! Moje książki i pergaminy ocalone! Niemal się popłakałem z radości. Od razu zaczynam spisywać resztki tej archaicznej mowy z pamięci. Hellena przerywa moje zapiski i każe mi kopiować runy z ołtarza. Niechętnie przerywam moje notatki. Runy na ołtarzu są powiązane z Morlokami. Xander opowiada o podobnych runach w Cesarstwie (ale zapisanych trochę inaczej).

Na ołtarzu Xander znalazł dziwną kościaną włócznię. Kątem oka znad notatek dostrzegam jak Luca ją liże. Nie, musiało mi się przywidzieć… Tanelfy się tak nie zachowują...

9 luty 796

Idziemy wiedzeni kulą toczącą się u nogi Helleny, albo Kivy. Na horyzoncie pojawiły się Góry Gromu, mijamy rzekę, dookoła faktycznie baśniowa ziemia z syrenami, tęczami i cudowna pogodą. Napotykamy ludzi jadących na wschód, uciekających przed pomiotem. Luca nic nie mówi, ale słyszę jak wzdycha ciężko od czasu do czasu za moimi plecami. Najwyraźniej nieprzyzwyczajony jest do podróży.

10 luty 796

Serce mi zamarło kiedy prymitywna włócznia przeleciała o włos od mojej głowy między mną a Lucą. W gąszczu pobocza czai się Pikt  - wysoki, o długich czarnych włosach zaplecionych w warkoczyki i wymazany niebieską farbą. Podnosi ręce i przeprasza. Twierdzi, że to pomyłka i celował w rogatego jastrzębia. Rogatego Jastrzębia??? Zastanawiam się, czy klątwa tych pierworodnych, to że spędzają większość życia w Błękicie, gdzie polują na nich stwory Sidardu, miesza im trochę zmysły na prawdziwej ziemi. Może nawet to jakiś Vymorgin bez duszy przed nami stoi.

Hellena przyjmuje jego przeprosiny w imieniu całej grupy i Pikt w ramach zadośćuczynienia  zaprasza nas do swojego plemienia, które ma jakiś zjazd z inną grupą (purpurowe plemię). Ich zlot odbywa się w pobliskich ruinach zamku. Wita tam nas Agren MacDonal i okazuje się, że nasz towarzysz jest młodzikiem przed pierwszą bitwą i nawet nie ma jeszcze prawdziwych błękitowych tatuaży tylko zwykłą farbę.

Xander wywołuje konsternację kiedy podczas uczty  prosi o białe mięso. Musi tłumaczyć, że u nich w kraju białe jedzenie nie jest trujące.

Hellena wypytuje o smoka, ale Piktowie niewiele słyszeli ponad to co do nas dotarło w trakcie podróży. Wspominają miejsce zwane Lasem Szubienic. Twierdzą też, że smok ma być jedną z trzech córek króla. Ta jest rzucona potworom na żer i jedynie najodważniejszy rycerz może ją ochronić. To na pewno Hellena! 

Luca w międzyczasie tańczy z Piktyjką bez tatuaży, którą zwą Deidrą.  Na koniec tańca kobieta całuje go, ale po chwili odchodzi i zaczyna tańczyć z kimś innym. Xander cały czas znosi dość niesubtelne przytyki i pytania ze strony tubylców.

Piktowie opowiadają o swojej kulturze - o polowaniacvh w Błękicie, o legendarnych starciach z Vimorami, o Łowach i inicjacji poprzez polowanie na bestie mocy. Gwydion Kwarcoręki oferuje nam ekwipunek.

Po zachodzie słońca na horyzoncie pojawia się olbrzym. Piktowie komentują, że to dość dziwne, że jest tak daleko na północ. Hellena i Luca ubzdurali sobie, żeby wybrać się z Piktami na łowy. Xander protestuje, a ja cicho liczę na to, że przekona pozostałych. Stara Piktyjka Vormia, odmawia zabrać nas na łowy, albo wszyscy z nas idą albo nikt. Już myślałem, że zostaniemy na prawdziwej ziemi, ale niestety Luca i Hellena ostatecznie przekonują Xandera, żeby się wybrać i nie mam wyboru, też muszę się tam udać.

Rozbieramy się do naga i zostajemy wymalowani farbą. Deidre całuje nas wszystkich żebyśmy mieli do kogo wrócić. Oferują nam wszystkim specjalne bronie - sztylety i rękawice spiżowe. Hellena odmawia użycia innej broni niż jej własna. Cieszę się, że jestem z nią jedynie na pokucie a nie jako giermek - ich wiara potrafi być równie ślepa jak silna.

Zamykamy oczy i poddajemy się rytuałowi. Doświadczenie jest bardzo nieprzyjemne, jakby ktoś ciągnął moje ciało przez lodowata wodę tylko po to by uderzyło w niewidzialną barierę po drugiej stronie. Już myślałem, że utknę w tej przestrzeni na zawsze. Hellena wyciąga mnie z wody i gdyby nie znajoma dłoń i głos chyba by mnie siła woli opóściła.

Już na zaśnieżonym brzegu orientujemy się, że mimo, że na prawdziwej ziemi byliśmy nadzy tutaj każdy z nas stoi odziany w szaty odpowiednie do polowania. Przez chwilę zapominam gdzie jestem widząc insygnia Tradyrskie i czując pod palcami strój jakiego nie miałem na sobie już od dawna. Hellena zdaje się nie wzruszona faktem, że jej broń się nie pojawiła w Błękicie. Rzuca coś o królewskiej woli i dłoniach silniejszych od stali (albo spiżu).

Kiedy zbieramy się na wybrzeżu w naszą stronę zbliża się zamieć. Pada śnieg. Luca coś przebąkuje o zamrożonym pocie Piktów zamiast płatków śniegu. Ustawiam się za Helleną która widzi dwie nadchodzące Vimory. Najwyraźniej niebezpieczeństwo ciągnie do nas jak koty do mleka (fajne!).

Przez śnieżycę niewiele widzę, ale z okrzyków i hałasów dookoła okazuje się, że tylko jedna Vimora była prawdziwa i usiłuje wyrwać Luce gardło. Hellena i Xander lecą mu z pomocą. Zanim zdążyłem się zdecydować co zrobić  jeden z uciekających Piktów porywa mnie z pola walki...


… przedzieram się przez las z powrotem do Helleny i reszty moich towarzyszy.  Nawet nie wiem czy jeszcze jest do kogo wracać…

Słyszę jakieś głosy i  przez chaszcze widzę jak Hellena stoi nad Lucą. W ręce trzyma chyba serce Vimory płonące zielonkawym żarem, w jej boku rana na wylot jakby… przeszyta włócznią? Ciało Vimory leży w pobliżu powalone na ziemi. Xander podskakuje i coś krzyczy nad nieruchomym Lucą w końcu wyrywa zgniłe serce z ręki Helleny i pakuje je w wyrwę w klatce piersiowej Luci.


~ ~ ~

Ledwo mi z oczu niknie wizja z Sidardysjkim ołtarzem i martwym Lucą poruszanym przez Sidard jak marionetka w ich rękach kiedy coś wyłania się z lasu. To Rejner, zakrwawiony, przybity, dołącza do nas na brzegu jeziora. Zostaliśmy sami, bez Piktów w Błękicie bez drogi powrotu. Stwierdzam, że skoro przyszliśmy z jeziora, to tamtędy wiedzie droga powrotna i z przekonaniem rycerza wchodzę do wody.

Wobec sprzeciwów reszty zostajemy ostatecznie na brzegu. Plan jest, żeby rozpalić ognisko i poczekać na powrót Piktów. Nie minęło kilka minut a na niebie pojawiają się zielonkawe światła i jakby zasuwała się nad nami kopuła. W międzyczasie ciało Vimory zniknęło i Xander twierdzi po śladach, że odeszła. Kiedy przyglądamy się światłom, coś porusza się w lesie. Myślałam, że to Piktowie, ale szybko okazuje się, że to jakieś dziwne chodzące trupy. Zmierzają w naszym kierunku i Xander próbuje stworzyć zaporę z ziemi, ale jest ich za dużo. Wyglądają trochę bezrozumnie, więc rozstawiam wszystkich w przerwach między truposzami (jest ich dużo, ale nie idą ciasno). Zanim jednak doczłapali się do nas z nieba spływa na dół grupa rycerzy.

Nadchodzą Rycerze Nocy, dobrze, że to ta frakcja Nyktemitów, bo z innymi się nie bardzo da rozmawiać. Po krótkich negocjacjach zgadzają się w zamian za pojedynek ze mną odstawić nas na prawdziwą ziemię. Zgadzamy się na pojedynek do pierwszej krwi. Najpierw zabierają nas na statek i okazuje się, że są powiązani z Flotą Aratańską, która ma zamiar uśmiercić smoka. Mojego smoka, tego bezbronnego smoka którego moim zadaniem jest bronić, chronić i dostarczyć do domu.

Gabor z Lasu Drugiego Księżyca - rycerz nocy, który ma się ze mną zmierzyć ostatecznie negocjuje następujące warunki. Jeśli wygram z nim to on i jego podwładni staną po naszej stronie jeśli dojdzie do walki w obronie smoka. Natomiast jeśli on wygra mam uznać wyższość nocy nad dniem.

Kiedy się zgadzamy pojawia się kobieta, zawoalowana, z misą w ręce. Mówi, że jest dodatkowy warunek naszej podróży powrotnej, czyjeś życie zostanie skrócone. Przystaje na to, pod warunkiem, że pozwoli mi dopełnić mojej misji.  Potem może brać co chce. W odpowiedzi ona mówi coś o gwiazdach i losie co nie bardzo rozumiem i  przepowiada, że pierwsza osoba na prawdziwej ziemi ani żywa ani martwa jaką zobaczę dopełni mojego losu. Że też tego typu osoby nie mogą prosto mówić, tylko takimi zagadkami.

12 Luty 976

Po wszystkim budzimy się w gąszczu, nadzy, tak jak zasnęliśmy wśród Piktów. Słusznie nie rozstawałam się z bronią, która teraz wisi u mojego boku. Wzywam Kivę i ogarniamy się jako tako. Luca stoi na nogach, ale trudno powiedzieć co tak naprawdę się z nim stało. Xander jak Tradyrski kot z całego wydarzenia wyszedł prawie bez draśnięcia.

Niedługo później dobiegają nas głosy z pobliskiej drogi. Nadjeżdża karawana kupiecka z niziołkiem na czele. Wychodzę na środek drogi zatrzymać ich z prośbą o informacje i może jakieś odzienie.

Karawana przyjmuje nas z otwartymi ramionami. Po części z wdzięczności dla innego rycerza którego zwłoki wiozą, a który to ocalił wielu od śmierci z rąk pomiotu. Dość dosłownie "rąk" gdyż pomiot właśnie w takiej  formie szaleje po okolicy.

W zamian za gościnność próbujemy ocalić trzech śmiertelnie rannych, albo chociaż podtrzymać ich przy życiu zanim dotrzemy do najbliższego miasta. Wspólnymi siłami udaje się jednego z nich podtrzymać przy życiu. Moje czarne pieśni mają jednak jeden dodatkowy nieoczekiwany efekt. Rycerz którego praktycznie już pochowaliśmy i leżał na wozie z resztą ciał wstaje. Mówi, że mój głos go ściągnął z powrotem. Staram się nie myśleć o słowach mrocznej kobiety od Rycerzy Nocy. Bo cóż mogłoby sprowokować dwóch Rycerzy na obczyźnie do walki, wobec tak wielkiego wydarzenia jak przybycie smoka.

Przedstawia się jako Duran Drewniany Miecz i opowiada nieco o swoich dokonaniach. Jego polowanie na ręce - pomiot to pokuta którą nadała mu Tyreina (władczyni miasta) Gomory i ma on z tych rąk stworzyć łańcuch tak długi że da się go przeciągnąć przez wszystkie Miasta Obrzeża w Avadorze (setki kilometrów). Ale sam nie wie do końca na razie jak, wiec je składuje póki co po zabiciu w jednym miejscu.

Uratowany mężczyzna okazuje się dostojnikiem Pałacu Marmurowego, co z jakiegoś powodu szczególnie cieszy Lucę i Xandera. Nie bardzo rozumiem jakby to miało zmienić nasze działania. W ramach zapłaty dostajemy Hercentimagnot - gadającą czaszkę - pozytywkę.

Zmierzamy do Zielonej Skały, małej wioski na Zielonym Stoku nad Rzeką Żalu. Zanim jednak do niej docieramy wpada na nas uciekający tłum mieszkańców tej właśnie wioski. Jakąś kobietę wyrzuciło na skałę na środku rzeki i wszyscy uciekają przed gniewem Elfs'hana, bo wydaje się on być zbiegiem z jego ogrodu.

Jedyny powód dla którego udawaliśmy się do tej wioski był zakup koni, więc logicznie zawróciliśmy by jednak na pieszo udać się po nasz dobytek (w tym kulę wiodącą do Ikarii). Nie chciano nas wziąć na wóz głównie ze względu na Xandera, który według lokalnych zwyczajów  często traktowany jest z dużą dozą nieufności. Kiedy w końcu starsza para się zgodziła nas przygarnąć, na wzmiankę o podobieństwie jego do kobiety od której wszyscy uciekali ten porzucił wóz. Z prześcieradłem za odzienie poleciał ratować jakąś elfkę.

I on śmie twierdzić, że rycerze zachowują się dziwnie. Chciałam go wziąć na przetrzymanie - już i tak za dużo zboczyliśmy z drogi jeśli chodzi o misję, a czas goni - wychodząc z założenia, że jak dotrze do niego, że i tak sam przeciw Elfs'hanowi nic nie zdziała to dogoni nas za półgodziny. Niestety Luca, poleciał za nim, a Rejner powiódł spojrzeniem za tą dwójką. Naprawdę nie rozumiem dlaczego oni myślą, że jestem jakimś błędnym rycerzem, co na wzmiankę o niegodziwości rzuca wszystko i leci ratować każdego psa ze zwichnięta nogą, czy sługę, którego pan nadużywa rózgi. Szczególnie jeśli nikt o ta pomoc nie prosi…

Idę za nimi i szybko doganiam Lucę, który nie wiem, gdzie się wybiera biorąc pod uwagę, że ledwo chodzi po tym co się stało. Właściwie to powinnam się zastanawiać, jakim cudem on chodzi…

Kiedy dołączamy do Xandera w przystani, silny nurt rzeki oddziela nas od skały oddalonej o kilkaset metrów na której leży biała jak śnieg, nieprzytomna elfka. Miota się nie bardzo wiedząc co zrobić, próbował stworzyć most z kamieni, ale rzeka jest za silna i głęboka i tylko kilka stopni/kolumn udało mu się postawić. Sugeruję, żeby użyć lin, i Luca wyrywa się z pomysłem, że poleci z liną na wysepkę.

Oczywiście pomysł był dość nieprzemyślany i o ile jakimś cudem Luca tam doleciał, to na tym się jego wkład skończył, bo zemdlał zaraz po lądowaniu. Więc nawet na nic się ta lina nie przydała. Wzdycham i widząc bezradność sytuacji postanawiam przejść do nich po dnie.

Nie wiem, czy to moja słabość, czy też kara za kolejne odstąpienie od misji, ale kolejny raz w ciągu ostatnich wydarzeń moja moc nie przybywa. Czuję jak woda niemal porywa mnie kiedy do niej wchodzę, ale nie mogę się cofnąć, rycerz idzie do celu bez względu na trudy i niemożliwość zadania. Wtedy zauważam to, wielka fala, smok z wody płynący w dół rzeki a na jego głowie maleńka galera. Jego głos miażdży moją wolę, poniża, wyśmiewa, ale mimo to zamykam oczy i robię krok na przód.

Wola Królowej nie jest ze mną. Powódź zniosła nas w dół rzeki i cudem przeżyliśmy - wrak galery i ciała załogi rozrzucone są dookoła. Moja ręka sięga instynktownie do pasa - broń jest ze mną, ale następny ruch wprowadza mnie w rozpacz. Klucz do Ikarii, wiszący na mojej szyi zaginął. Porwany przez dzikie fale. Rejner leży na plaży z połamanymi nogami, Luca się obudził i jęczy o złamanej ręce. Xander, nie wierzę w to, praktycznie biega po plaży i przeszukuje ciała, poza paroma siniakami nietknięty.

Moja poparzona w Błękicie ręka pulsuje bólem. Dopiero teraz zauważam, symbol kolczastego oka wyryty na wnętrzu dłoni. Coś mi obdarło skórę z pleców podczas walki o przetrwanie w słonej rzece.  Ale to wszystko nie ważne - widzę ledwo poruszającą się klatkę piersiową elfki. Po tym wszystkim nie mogę pozwolić jej umrzeć. Czołgam się więc do niej, żeby w końcu paść koło jej ucha i zanucić szeptem czarną pieśń wprost do jej duszy.

Kiedy jej oddech się stabilizuje, dźwigam się na nogi i staję obok Xandera. Tyle lat nikt mnie nie wyprowadził z równowagi, ale w tej jednej chwili - zmarnowany czas, utracony klucz, stan zdrowia wszystkich oprócz Xandera, to za dużo nawet jak na rycerza. Zwijam dłoń w pięść i  przelewam bezsilność która mnie w tym momencie wypełnia w jedno uderzenie.
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 16, 2013, 12:09:46 pm wysłana przez Bollomaster »