O tym niziołku nie usłyszysz na obradach wielkich magów; mistrzowie z Ignigeny jakby nie znają jego imienia, arkanoni wszechmocnej Gildii zdają się nie wiedzieć o jego istnieniu. Zwierzchnicy Egr'quoty, Notrilu, Supra Extumum (szczególnie Notrilu) z najwyższą niechęcią potwierdzają, że ktoś taki w ogóle jest; żołnierze kilku raknar ver'karskich, Synowie Szak'gory, Czarnoksiężnicy tanelficcy i żołnierze niezliczonej liczby wywiadów i cechów połamali sobie na Kanie mnóstwo zębów. Sam Zerkanthar wysyła za nim swoich Khar'tur, w głąb świetlistej sieci portali i vortali którą ten Ksenelit oplata kawał Istnienia. Poszukiwany przez największe potęgi, przez niemal wszystkie łady jasnomagiczne, Kane pozostaje nieuchwytny. Powinien również pozostawać nieznany - wojny i zmagania mocarzy toczą się nad głowami maluczkich, nie tylko poza zasięgiem ich możliwości, ale nawet poza granicą najśmielszej wyobraźni. Z Kanem jest inaczej. Postawię jeden do stu, że w każdym zakątku Turblanda gdzie mówi się gederionem - ba! nawet na tysiącu horyzontów Błękitu - jeśli zapytasz pierwszą z brzegu osobę, opowie ci o Kanie niemal wszystko co pragniesz wiedzieć.
Pochodzi więc z Fuerta Ventura, mitycznego kraju najwyższej magii, który leży gdzieś na północym krańcu Gór Hypereurejskich. Już kiedy był małym hobbiciątkiem przejawiał niezwykły talent do luminoportacji - i to w najczystszej postaci; mógł przenosić się z miejsca na miejsce poprzez czystą szybkość, nie potrzebując ani portali (na prawdziwej ziemi) ani vortali (w Błękicie). Chociaż niezwykłe, nie były to wtedy zdolności, które można porównywać np. z osiągnięciami halruańskich Kręgów luminoportacyjnych; podlegał też wzmożonemu działaniu Czasu i dlatego nikt (również on sam) nie wie kiedy na pewno się urodził. Tak czy inaczej, trafił kiedyś do wielkiego, starego lasu; niebo zaciągały ciężkie obłoki burzowe ale w jakiś sposób wszystko było opromienione blaskiem Słońca - to miejsce mogło się znajdować zarówno w Czerwieni jak i Błękicie. Spotkał tam bardzo zmartwionego młodzieńca szukającego rogu myśliwskiego zgubionego kiedyś w tej okolicy, a który "jest teraz naprawdę niezbędny swojemu właścicielowi". Mały Kane trochę za nim pochodził, ale w końcu poczuł się zmęczony i solidnie głodny - wrócił więc do domu. Później zapomniał zupełnie o tym wydarzeniu - i przeżył życie, kilkadziesiąt dobrych lat, spokojnie doskonaląc umiejętności, zmagając się z różnymi troskami i ciesząc życiem rodzinnym (miał sześcioro dzieci, ale żona umarła przy narodzinach ostatniego). Kiedy był już bardzo stary i wiedział, że niedługo przyjdzie po niego pierwsza śmierć, zrobił to, na co decydują się w takiej chwili niektórzy mistrzowie luminoportacji - użył swojej sztuki po raz ostatni, jednak nie po to aby odwiedzić jakieś miejsce. Na krótką chwilę wynurzył się z zielonych wód które zatapiają wszystko co istnieje - wyszedł poza Czas - i zawisnął nad jego bezmiarem, chłonąc całym sobą pełną pamięć życia które zostało za nim, wszystkiego czym był i czym mógł się stać. Dostrzegł epizod - spotkanie w lesie - chłopak z trudem łykający łzy - szuka jakiegoś rogu - nagle rodzi się pragnienie - nie, Kane nie chce go znowu zobaczyć; to coś większego i szerszego - otwiera się cały świat, a może wszechświat: ten młodzieniec jest w wiecznej wędrówce, poszukiwanie rogu to tylko jeden z jej epizodów - Kane chce zobaczyć to, co widzi on - chce mu pomóc, tym razem naprawdę.
I oto stoi w tym samym lesie - który już się zmienił. Drzewa umarły, ziemia pod kobiercem kruchych liści jest jałowa; niebo wyblakłe, blask Słońca ciemny - ma wrażenie jakby oślepł, albo raczej wciąż na nowo tracił wzrok. Idzie przed siebie i w końcu kogoś spotyka; niewielka grupka elfów i ludzi, niemal całkowicie obezwładnionych przez grozę - żaden z nich nie jest zdolny wymówić nawet słowa. Szczęśliwie, jest tu ktoś jeszcze - młoda, wiotka dziewczyna ze strzechą czarnych, skołtunionych włosów. Ubrana w łachmany, bosa i śmierdząca, emanuje jednak niezwykłą siłą i - gniewem; uwagę zwraca kosztowny pas który oplata jej talię. Dopiero po chwili Kane orientuje się, że to nie pas - ale jej własny, pokryty drobną, czerwoną łuską, ogon. Bełkotliwym gederionem dziewczyna mówi, że chociaż biegła ze wszystkich sił, spóźniła się - z Nemsai-rim pozostały dymiące zgliszcza, a Bestia "zdążyła jej uciec"; żadnego rogu i chłopaka który go szuka, nie widziała.
To był rok 83 Trzeciej Ery; Bestia Cagatz zabiła wtedy Twagelima i całe wojsko krasnoludów kowadłowych zgromadzone w Nemsai-rim. Bez Twagelima, bez jego żołnierzy, przyszłe losy Haladu atakowanego przez nieznanego jeszcze wroga zaczęły szarzeć z chwili na chwilę - i w końcu dobiegły kresu. Nic nie zdołało powstrzymać szaran - nawet ta dziewczyna (choć być może nie stanowiło to nigdy jej Celu). Miała, miał na imię Wuhida, był sajaninem i niedługo później trafił do Edfelsal - gdzie razem z Banfeinem Go Doną i Gebdullahem wszedł do Błękitnej Kompanii pod wodzą Lanquira, ojca Evre Wielkiego; jego historia dopiero się zaczynała, a trwała setki lat.
Wracając jednak do Kane'a! Bardzo szybko zorientował się, że to nie koinos w którym pogrążyła się jego dusza po niezauważonej śmierci. Luminoportował się naprawdę i to w zupełnie inny czas niż ten, w którym żył; nie koniec jednak na tym - lumionoportował się uciekając, dosłownie wymykając szponom śmierci - która odtąd nieodmiennie go ściga. Z pchającą go do dzieła wolą ogrzewającą starcze ciało, z nieskazitelnym pragnieniem i rwącą się do drogi duszą - ruszył w swoją podróż, na swoje wielkie poszukiwanie. Spotykając tysiące istot, biorąc udział w setkach tysięcy ich spraw i przygód, przewędrował bezmierne połacie Istnienia bezskutecznie tropiąc tego dziwnego młodzieńca - i wędruje tak do teraz.
Bardzo szybko zwrócił na siebie uwagę różnych potęg; Mocarze Czasu skierowali na niego swoje pozbawione powiek oczy, Prawodzierżcy dostrzegli go jako niewytłumaczalną zmarszczkę na powierzchni swoich niezmiennych Praw. Sam Zerkanthar zwrócił świadomość i uwagę na świetliste ślady jego podróży. Mistrzowie luminoportacji oniemieli, gdy dowiedzieli się o jego istnieniu i możliwościach. Podróżuje bowiem używając najczystszej, najbardziej surowej postaci tej sztuki - ale nie cierpi i nie podlega w ogóle uderzeniu w Czas. Co więcej jego działania nie powodują wypaczenia żadnej Chronolinii na jakiej się znajdzie; nie tworzą żadnych zgubnych pętli i spiral Czasowych - tak jakby Kane doskonale wpasowywał się w Istnienie, w każdy jego epizod. Do ścigającej go śmierci dołączyli więc słudzy tych wszystkich i wielu innych sił - a nawet jak już bywało - one same. Ich motywacje są różne; najczęstszą jest (jak się zdaje) Demoniczna żądza mocy.
Kane jest jednak poza tym wszystkim. Starszy już niziołek o bujnych siwych włosach i spokojnych piwnych oczach, trochę przygarbiony, wygląda jakby był w stanie tylko siedzieć na ławeczce pod ścianą swojego domu. Oczywiście sprawia wrażenie dobrotliwego oraz niegroźnego - ale i w rzeczywistości jest taki. Nie ma w nim gniewu, ani strachu (za to jest sporo zmęczenia i niecierpliwości); jeśli może komuś pomóc, zrobi to - bywało nawet, że na pewien czas schodził ze swojej drogi, poświęcając się temu w pełni - jeśli bowiem coś robi, Kane robi to zawsze uczciwie i całym sobą (tak mówi - i chyba bardzo się nie myli). Nie otwiera się w nim Otchłań, nie obchodzą go sprawy Wysokości i Gigamu (chyba, że nagle go dościgną), najchętniej rozmawia i żyje z szarymi śmiertelnikami - tak jakby naprawdę był jednym z nich. Jednak ktoś, kto istnieje już tak długi czas i przeżył taki jego szmat, nie może być do końca normalny i Kane nie jest tu wyjątkiem. Są to raczej niewielkie dziwactwa, które mogą drażnić i dziwić w relacjach z nim (ale nie zagrażają niczyjemu życiu). Na czele znajduje się jego nawyk mówienia o sobie samym w trzeciej osobie; Kane to, Kane tamto (podobno nabawił się tego w Odwróconym Świecie). Popada też czasami w rodzaj otępienia, całkowitej dezorientacji; z trudem dobywa słów, zdaje się nie wiedzieć gdzie się znajduje.
Posiada swoiste poczucie humoru. Od kilku stuleci istnieje sekta która uważa go za wcielenie Smoka Ostatecznego; pewnego razu spotkał członka tej sekty, ujawnił mu się, i kilka dni spędził w jego mieście - nie dał sobie co prawda założyć złotego pancerza z wielkimi skrzydłami (który wobec tego nieustannie za nim noszono), ale w pełni skorzystał z wiktu i opierunku w Czarnym Tronie (czyli pałacu jaki zbudowano tam dla Smoka) - po czym zniknął. Może musiał po prostu odpocząć?
Jego obecność stwarza jednak realne niebezpieczeństwo; chodzi o tych którzy go ścigają. Ich metody często są odrażające, środki zdawałoby się nieograniczone. Na szczęście muszą się hamować, bo Kane nie lubi zostawiać za sobą otwartych spraw. Jeśli będzie podejrzewał, że człowiek - który na przykład opowiedział mu o Marzycielu, celu jego poszukiwań - może ucierpieć przez jego prześladowców, zrobi naprawdę wiele żeby mu pomóc, i to nie doraźnie, ale na stałe. (Spośród takich sytuacji, pewna zaowocowała konfliktem z rudem Girinkim, jednym ze zwierzchników Notrilu. W efekcie Girinki absolutnie Kane'a znienawidził, tak że - jak mówi - "mógłby nawet żreć jego gówno". Może brzmi to obłędnie i groteskowo, ale Girinki żyje już ponad sto lat, osiągnął prawdopodobnie Trzeci Poziom Energetyczny, jest szalony i bardziej niż diabelsko okrutny. Spotkanie z nim grozi teoretycznie każdemu kto miał z Kane'm do czynienia). Z drugiej strony jest w Kanie coś, co on sam nazywa "chłodem drogi" - gdy go ogarnie, rzuca wszystkie sprawy, dosłownie wszystkie, i rusza w dalszą podróż nie oglądając się za siebie.
Powoli będę kończył ten przydługi opis - przy czym właściwie powinien to być wstęp do opowieści o Kanie. Jasnomagiczni ludzie ubóstwiają go za wrodzoną życzliwość; słuchając opowieści o jego wędrówkach razem z nim żyją, wbrew temu co ich przeraża - mimo, że większość śmiertelników to Heretycy, niemal wszyscy boją się przecież śmierci. Dla Pierworodnych te historie też mają swój powab (opieranie się, ucieczka przed Klątwą, realizacja własnych celów pomimo jej istnienia). Połączenie potężnych prześladowców, wrogów zdeterminowanych żeby go dopaść, z jego uczynnością, otwartością - sprawia, że jest postrzegany jako heroiczny obrońca uciśnionych, który walczy niepomny na własne zagrożenie. (Bardzo ciekawy rys jasnomagii; ludzie wiedzą, że ich właśni władcy i arkanoni z chęcią by Kane'a schwytali - i w tym układzie stają po jego stronie. Dzieje się tak szczególnie na Wschodzie i w Avadorze; na Zachodzie - obszarze najmocniejszych jasnomagii - Kane cieszy się znacznie mniejszą sympatią. Oczywiście wynika to z "pierwiastka chaosu" który mu towarzyszy, z gwałtownej i nieprzewidywalnej natury jego działań). Dodatkowo motyw poszukiwania Marzyciela, Magicznego Człowieka, dodaje jego legendzie romantyzmu i melancholijnego wydźwięku.
Starałem się tu pokazać Kane'a z perspektywy systemu, nie świata - po to żebyście mogli ocenić logiczność i spójność tej historii. Taki opis może się jednak przydać postaciom wysoko postawionym, które znają pewne powiązania i zależności, oraz tym którzy samodzielnie torują sobie drogę w Istnieniu i walczą o pełną władzę nad tym co ich tworzy, spotyka i otacza. Szarzy ludzie opowiadają sobie setki historii i plotek o podróżach i przygodach Kane'a, uwielbiają ich słuchać, doskonale je rozumieją (tak przynajmniej sądzą - i być może się nie mylą), bo są osadzone w ich świecie. Nawet jeśli pojawia się jakieś zagrożenie, osoba Kane'a zawsze jakoś je zaćmiewa - nawet jeśli wszystko skończyło się w krwi i łzach. Na szczęście są też motywy pocieszne, historie przy których bywalcy tawern śmieją się do teraz. (Na przykład okresowe fale manii rozpoznawania Kane'a w podeszłych wiekiem hobbitach - taka reakcja jest bardzo prawdopodobna jeśli jakiś niziołek trafi do kraju w którym jego rasa jest znana tylko z opowieści; zapytajcie hobbitów-Ryzykantów, a nie uwierzycie własnym uszom [i może dobrze zrobicie]).
Kane jest często porównywany do innych wielkich podróżników, takich jak Krayh anArhay, Dindigul czy różni an-badim (wśród nich na przykład Baśniarz Peninvere "z Królestwa Dali") - w rzeczywistości jest to jednak Puste gadanie (jak powiedziałby Herold), albo jasnomagiczny bełkot. Krayh anArhay jest istotą z Wysokości albo Zamieci, całkowicie niepojętą; Dindigul podróżuje niechętnie i tylko gdy musi, a żaden z nich, wliczając w to an-badim, nie potrafi tak szybko i pewnie przemierzać Czerwieni i Błękitu jak czyni to Kane Vanadrei. Ha!